Piwko w dłoń, palce na klawiaturę, muzyka w tle i lecimy. Trzeba przepisać kilka zdań z pogniecionej kartki.
Jeszcze nigdy nie pisałem bloga na kartce, ale tyle myśli krąży po mojej głowie że boję się ich ucieczki. Siedzę właśnie w poczekalni, czekam na wyniki badań mojego zdrowia. Zostałem zawodowym programistą. No może jeszcze nie w 100%, ale za miesiąc moje marzenie się spełni. Oczywiście jest to jedno z wielu marzeń, ale ten rok zapowiada się bardzo obiecujący.
Sytuacja miała swój zalążek w pierwszej połowie grudnia kiedy wspólnie z lokatorami spędzaliśmy miło wieczór. Zwykły piątek, nic szczególnego. Miasta za dobrze nie znamy, ludzi też niewielu, więc rozmawialiśmy na tematy wszelkiej maści. To dzięki takim rozmowom człowiek zaczyna się solidnie zastanawiać nad swoim postępowaniem i tym co mówi. Jest jedna prosta zasada. Nie podpuszczaj. Szczególnie mnie. Dyskusja zeszła na temat pracy. Lokatorzy twierdzili że „pasja” ( nie lubię ogólnego znaczenia tego słowa ) nie jest w stanie zagwarantować mi dobrej pracy ( oczywiście z wyjątkiem Rafała ).
Tak się złożyło że kilka dni wcześniej założyłem sobie konto na pracuj.pl i wypełniłem CV. Poprosiłem poprzednich pracodawców o referencje, dzięki czemu mój profil wyglądał już całkiem fajnie ( to były staże ). Dodam od siebie że nie miałem wypełnionej rubryki „certyfikaty”.
Postanowiłem zatem złożyć kilka aplikacji na stanowisko front-end developera, ponieważ w tym czuję się najmocniejszy. Powiedziałem że jeżeli w ciągu tygodnia nikt się nie zgłosi to przyznam im rację. Dało mi to sporo do myślenia. Uważałem że jak się nie uda, to odpuszczam własne projekty, kończę studia i dopiero zabieram się za szukanie pracy.
Zaświadczenie gotowe, więc muszę spadać. Hmm… Zdrowy. Lecimy na coś niezdrowego. Oczywiście McDonald’s! Tam szybkie zamówienie i dalej głowa w kartkę.
Mija weekend. Oczywiście wziąłem pod uwagę fakt że w sobotę i niedzielę nikt nie pracuje ( wysłałem aplikację koło 2:00 w sobotę ). Wstyd się przyznać, ale po części zapomniałem o tym. Traf chciał że po moim powrocie z uczelni dzwoni telefon.
Dzień dobry <pan się przedstawia> czy mam przyjemność z panem Arturem Czubą?
Witam, tak, jak najbardziej.
Jesteśmy zainteresowani pańską kandydaturą na stanowisko front-end developera.
No i w tym momencie zrobiłem oczy jak 5 zł. Ogólnie z rozmowy dowiedziałem się, że widzieli moje CV ii bloga ( tak, ten i jeżeli znów mam przyjemność gościć to pozdrawiam i mam nadzieję, że nie będę miał tego wpisu za złe ). Tak czy inaczej zostałem zauważony z tej programistycznej strony. Tak czy siak umówiłem się na rozmowę o pracę. Oczywiście ładna koszula, perfuma, żadnej fajki przed rozmową i Czuba mógłby się nawet podobać.
Szczerze mówiąc to byłem tylko na jednej tego typu rozmowie i naprawdę mam dług wdzięczności do moich poprzednich pracodawców, że mogłem być obecny przy innych kandydatach. Zauważyłem jak to wygląda z boku i jakie błędy są popełniane. Stosując się do tych doświadczeń odwiedziłem firmę i czekam na rozmowę. W momencie uścisku dłoni już zastanawiałem się czy być poważny czy luźny. Luźny. Dzięki temu podejściu trochę gaf strzeliłem ( suche żarty ), ale zobaczyli moje prawdziwe oblicze. Oczywiście powiedziałem o kanale na YT dzięki czemu dostałem nawet propozycję pracy przy tworzeniu gier. niestety nie czuję się na siłach.
Kurde koniec kartki. A tyle jeszcze do napisania. Dokończę na kompie. Ludzie się już dziwnie na mnie patrzą jak wpierdzielam WieśMac-a i piszę jakiś referat na kartce.
Rozmowa była prowadzona z części typowo osobistej, czyli kim jestem, czym się zajmuję, co robię w wolnym czasie i programistycznej. Dodatkowo rozmawialiśmy po angielsku. Fachowa wiedza skupiona była na głównych kwestiach którymi miałbym się zajmować, więc moja wiedza, a zarazem CV zostało szczegółowo sprawdzone. Bardzo pozytywnie to wspominam i podziwiam profesjonalizm rozmówców. Po tygodniu otrzymałem telefon z informacją, że moja kandydatura została pozytywnie rozpatrzona.
I właśnie w tej części moje życie się obróciło o 180 stopni. Muszę zmienić tryb studiów, nie będę miał za dużo wolnego czasu, ale wiedza i doświadczenie zdobyte w pracy niezwykle mnie satysfakcjonują. Dodam od siebie że oferta jest jak najbardziej korzystna.
Teraz następuje delikatna chwila refleksji. Cała moja wiedza wykorzystana podczas rozmowy opierała się na poprzednich eksperymentach. Nie ma tutaj nic co wyniósłbym ze szkoły lub studiów. Nawet plan zajęć tego nie przewiduje. Czy jest zatem sens studiowania? Cały czas się nad tym zastanawiam i dochodzę do wniosku, że dopóki dam radę to będę studiował. Fakt, że studia są fajne i czasami można się czegoś ciekawego dowiedzieć, ale te wszystkie wykłady to tak naprawdę poradniki z sieci. Niejeden kursant ( za którego się skromnie uważam ) może się śmiało nazywać wykładowcą. To wiedza zdobyta w książkach informatycznych pozwoliła mi na rozwój, a nie uczelnia. To jest moje zdanie na ten temat i nie chcę go nikomu narzucać.
Tak patrzę na ten tekst i dochodzę do wniosku, że za bardzo się rozpisałem…
Podsumowując.
Dziękuję wszystkim dzięki którym trzymałem się ( i dalej będę się trzymał ) na tej drodze, a wymienić ich nie sposób. Pomimo moich często głupich i ryzykownych decyzji jestem z siebie zadowolony, bo nawet porażka czegoś mnie nauczyła. Mam nadzieję, że również tak jak ja będziecie z siebie zadowoleni i będziecie wiedzieć czego chcecie od życia. Trzymajcie się tej drogi jak i ja się trzymam.
No i skończył się browar…